Young people marching in the Lille demonstration against the reform/ photo by Maxence Guillaud

Nawet francuskie związki zawodowe nie były przygotowane na mobilizację tej wielkości: ponad 2 miliony ludzi, w 200 miastach, wszyscy przeciwko reformie emerytalnej. Te liczby wywołały burzę w mediach i polityce, zmuszając nawet dwór Macrona do zmiany narracji. Czyżby polityczny zwrot akcji? Raczej imponujący prolog do nadchodzącej wojny między ludźmi pracy a politykami z kręgu Macrona.

Korespondencja Wojciecha Alberta Łobodzińskiego z Lille.

Jedno jest pewne nawet w tej chwili: tego typu mobilizacje, jeśli się powtórzą, mogą zmienić polityczny krajobraz Francji.

We Francji w czwartek 19 stycznia rozpoczął się ogólnokrajowy strajk przeciwko reformie emerytalnej. Zarówno pracownicy sektora publicznego, jak i prywatnego protestują przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego z 62 do 64 lat. Łączna liczba protestujących na ulicach przekroczyła 2 miliony – poinformowała CGT, największa centrala związkowa we Francji. Z kolei francuskie MSW twierdziło, że liczba demonstrantów w całym kraju wynosiła 1,12 mln, z czego 80 tys. protestowało w Paryżu.

Trudno jednak uwierzyć w te liczby, patrząc na zdjęcia i filmy z dronów. Szef centrali CGT, Philippe Martinez, poinformował, że mobilizacja protestujących przekroczyła oczekiwania organizatorów, którzy oczekiwali na ulicach nie więcej niż miliona osób. 

Z powodu strajku od rana w całym kraju kursowało mniej niż 15 proc. pociągów. W wielu miastach transport publiczny świadczył usługi na minimalnym poziomie. W Paryżu tylko dwie z szesnastu linii metra działały normalnie. Protest dotknął również lotniska – paryskie Orly odwołało 20 procent lotów.

Do strajku przyłączyli się urzędnicy państwowi, pracownicy służby zdrowia i służb mundurowych oraz nauczyciele. Siedemdziesiąt procent pracowników szkół podstawowych nie poszło do pracy. To sprawiło, że kraj znalazł się w stanie połowicznej blokady.

Ludzie nie mogli chodzić do szkół, szpitali, nie dojechali normalnie do pracy, ale większość Francuzów i Francuzek popiera strajki! 

W końcu setki tysięcy ludzi zmobilizowało się w Paryżu, Calais, Nicei, Lille, Lyonie i innych 200 miastach i wsiach skandując „64 ans, c’est non!”, czyli „64 lata, nie!” i aby odrzucić reformę emerytalną zaproponowaną przez premier-milionerkę Elisabeth Borne.

Tymczasem prezydent Emmanuel Macron przebywał w Barcelonie, na szczycie Hiszpania-Francja i zapewniał, że rząd jest „zdeterminowany”, by przyjąć tę „sprawiedliwą i odpowiedzialną” reformę.

Odpowiedź demonstrującego ludu była jasna i prosta: „Opodatkować bogatych, żeby każdy mógł iść na emeryturę w wieku 55 lat!”. 

Wszystkie związki zawodowe w kraju – w tym tzw. związki „reformistyczne”, które rząd miał nadzieję przeciągnąć na swoją stronę – potępiły reformę. To samo uczyniła lewicowa i skrajnie prawicowa opozycja w Zgromadzeniu Narodowym. Sojusz, który zorganizował tę bezprecedensową mobilizację od czasu walki z reformą emerytalną z 2010 roku, to koalicja CFDT-CGT-FO-CFTC-Unsa-CFE-CGC, a do tego związki FSU i Solidaires, które od dawna nie wyprowadzały swoich członków na ulice.

Zgodnie z propozycjami przedstawionymi przez premiera na początku tego miesiąca, od 2027 roku ludzie będą musieli przepracować 43 lata, aby mieć prawo do pełnej emerytury. Okrzyknięta przez rząd jako niezbędny, „bezpieczny i zrównoważony” środek ochrony francuskiego systemu emerytalnego, reforma jest głęboko niepopularna.

68% obywateli jest jej przeciwnych, jak widać w sondażu IFOP z tego tygodnia. Nie więcej niż około 20% osób deklaruje, że jest za reformą.  

Ponieważ macronistowski rząd jest jedynie gabinetem mniejszościowym, musi liczyć na poparcie około 60 posłów konserwatywnej partii Republikanie. To poparcie może jednak zniknąć: choć co do zasady są oni za reformą emerytalną, to niektórzy z nich ostrzegają, że zagłosują przeciwko niej.  A proces parlamentarny z pewnością potrwa wiele tygodni.

Rząd przekonywał, że niezależnie od rozmiaru demonstracji, reforma zostanie przegłosowana w parlamencie w marcu i wejdzie w życie latem. Po protestach narracja zaczęła się nieco zmieniać. Premier Élisabeth Borne wezwała do kontynuowania debaty nad reformą.  

„Mówimy 'tak’ dla demonstracji, krytyki i debaty, ale 'nie’ dla blokowania kraju i codziennego życia Francuzów”

tak odpowiedział na apel związkowców rzecznik rządu Olivier Véran.

Stanowisko to szybko jednak zmienili rządowi politycy, będąc pod wrażeniem rozmiarów protestów.

„To jest potężna mobilizacja. To normalne, że ta kwestia budzi niepokój i trzeba na nią reagować. Trzeba też słuchać haseł, które pojawiły się na demonstracjach”

– powiedział w radiu RTL minister pracy Olivier Dussopt. 

W kilku miastach liczba demonstrantów była niemalże bezprecedensowa. Takich tłumów nie widziano od czasu walki z reformą emerytalną z 2010 roku czy historycznych protestów jeszcze z 1995 roku.

Tak stało się na przykład w Lille.

„Widziałam tłum około 50-70 tysięcy ludzi, tysiące młodych studentów, nauczycieli i ludzi pracy z całego sektora publicznego. Czegoś tak wielkiego, takiej mobilizacji nie widziałam od wielu lat”

– powiedziała mi Madeleine, sklepikarka przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic Lille.  

Niektórzy demonstranci, z którymi rozmawiałem, nigdy wcześniej nie wychodzili na ulice.

Nigdy nie brałam udziału w jakichkolwiek mobilizacjach społecznych. Ale teraz czuję, że tego już za wiele. Nie mogę już znieść tych wszystkich kłamstw. Wiemy, że istnieją rozwiązania pozwalające na finansowanie systemu. Jestem tu również, na tej demonstracji z czystej solidarności

– usłyszałem od Laurence, studentki finansów z Lille.  

Maxence Guillaud, działacz studencki z Jeunes Communistes du Nord powiedział mi, że:

„Ta skandaliczna reforma to kolejny atak na nasz model emerytalny. Jesteśmy dumni, że go zdobyliśmy i pokazaliśmy w ten czwartek, że będziemy walczyć o jego utrzymanie. W czasie, gdy burżuazja staje się coraz bogatsza, a liberalne rządy są jej pierwszymi wspólnikami, od klasy robotniczej wymaga się, by pracowała ciężej niż kiedykolwiek, a jednocześnie nadal jest wyzyskiwana. Widać to wyraźnie w kontekście, w którym inflacja galopuje, ale płace nie rosną.”

Hasła o podniesieniu płacy minimalnej i emerytur w sektorze publicznym można było usłyszeć w całym mieście i byłyby one doskonałym uzupełnieniem słów Maxence’a.

Dla młodych ludzi błędem byłoby spokojnie przyglądać się rozwojowi wypadków. Jeśli starsze pokolenie będzie pracować dłużej, dostęp do miejsc pracy dla młodych ludzi zostanie ograniczony. Ponadto, atak na jedną część klasy robotniczej jest atakiem na całą klasę robotniczą! – Dziś wiek emerytalny wynosi 62 lata, ale aż 25% najbiedniejszych Francuzów i Francuzek umiera przed jego osiągnięciem. Jeśli wiek emerytalny wzrośnie do 64 lat, jak chce rząd, kolejne miliony francuskich robotników zginą w szponach burżuazji – zauważył Guillaud.

Dla niektórych jest to nie tylko walka o bardziej sprawiedliwy i socjalny system emerytalny, ale także walka o swoją przyszłość:

„Świat, w którym żyjemy, wali się i nie możemy nawet udawać, że czeka nas godna, normalna, społecznie satysfakcjonująca starość. Wielu z nas studiuje filozofię lub ekologię, więc nieuchronnie jesteśmy przerażeni tym, co nas czeka w przyszłości, a ta reforma czy kierunek obrany przez rząd nie pomagają”

– powiedział Kay, student z Lile. 

Możemy być pewni, że nadchodzące tygodnie będą pełne oświadczeń, zmian w tekście reformy i gorących debat w Zgromadzeniu Narodowym. Do tego wszystkiego dojdą demonstracje i strajki, w tym ten największy, generalny, zaplanowany na 31 stycznia.

Robotnicy rafinerii zapowiedzieli swoją 48-godzinną akcję protestacyjną jeszcze wcześniej – na 26 stycznia. Inni demonstranci są już w blokach startowych do kolejnego dnia akcji. Zobaczymy, jak długo potrwa ta mobilizacja. Nie jest wykluczone, że sytuacja jeszcze eskaluje.

About The Author

1 thought on “Francja: strajk dwóch milionów ludzi!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

%d bloggers like this: