Złamać dziewczyny: protesty w Iranie oczami świadka (cz. 2)

General Qasim Soleimani holds the victory flag over Israel with Revolutionary Guard and Hezbollah fighters. The Al-Aqsa Mosque in Jerusalem and the trampled flag of Israel can be seen in the background. The panel is located at Tehran airport. Photo: KlinKlin

Iran to kraj sprzeczności. Podczas gdy internet jest zablokowany, a lokalne media całkowicie ocenzurowane – rząd pozwala na nieskrępowany dostęp do około 1000 kanałów satelitarnych z całej Azji. Wśród nich jest kilka w języku farsi, które mają siedziby za granicą. Iran International oficjalnie ma siedzibę w Wielkiej Brytanii, ale ma podejrzane powiązania z Turcją, USA i Arabią Saudyjską. Dostępne jest również BBC Persia. Oba kanały nadają przez całą dobę filmy i zdjęcia z protestów nadsyłane przez Irańczyków, dyskusje komentatorskie w studiu, krytykę rządu i wiadomości o sytuacji. Iran International ogląda co najmniej połowa mieszkańców kraju. Nigdy nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest to dozwolone.

Przeczytaj też pierwszą część reportażu:

Co do krajowych mediów – tyle samo widzów nimi… gardzi.

Najlepiej może to zobrazować następujący incydent. Tuż po drugiej stronie ulicy, naprzeciw siedziby telewizji państwowej, był pożar. Jeden z przejeżdżających odwrócił się do mężczyzn, którzy stali po jego lewej stronie, wskazał na gmach telewizji i powiedział: „Jakże bym chciał, żeby paliło się po tej stronie”. Wszyscy się roześmiali.

Protesty były właściwie… znikome

Jeśli ktoś z dystansu obserwuje Iran International lub zagraniczne media relacjonujące protesty, odniesie wrażenie, że krajem wstrząsnęło tak wielkie niezadowolenie, że rząd może upaść lada chwila. Fakty są jednak inne.

Plac Tadżrisz na północy Teheranu. Tu też spotkałem kobiety bez hidżabów.

W kraju prawie nie ma protestów, a jeśli już są, to bierze w nich udział około 200-300 osób. Bardzo często jednak raczej 30-40. Przyczyna jest jednak banalnie prosta – rząd miażdży każdy protest w ciągu kilku minut. Do tej pory zginęło ponad 300 osób, a około 10 tysięcy zostało aresztowanych. Liczba ta może być jednak znacznie wyższa, gdyż w regionach Kurdystanu (obok Iraku) i Sistanu-Beludżystanu (na granicy z Pakistanem) protesty są błyskawicznie topione we krwi.

Władze w bardzo rzadkich przypadkach odważyłyby się użyć karabinów szturmowych w Teheranie, Kom, Isfahanie, Szirazie, Jazdzie czy Meszhedzie. Ale w przypadku dwóch wspomnianych prowincji dodatkowym czynnikiem buntu są napięcia etniczne i narastające wołanie o autonomię. Sama Mahsa Amini była z pochodzenia Kurdyjką, nosiła kurdyjskie imię Żina. Tam protesty do dziś gromadzą tysiące osób.

Na proteście

Dostęp obcokrajowców do tych regionów jest nie tylko bardzo niebezpieczny, ale również bardzo trudny, gdyż rodzi wiele pytań. Od początku protestów zatrzymano dziesiątki obcokrajowców, którzy mają być wykorzystani jako karty przetargowe w polityce zagranicznej Iranu. Ulubioną sztuczką rządu jeszcze przed 16 września było zatrzymywanie zagranicznych studentów i pracowników naukowych na podstawie sfingowanych zarzutów o szpiegostwo.

Teheran to 12-milionowe miasto, w którym stale panują zatory komunikacyjne i informacyjne. Większość mieszkańców nawet nie zdaje sobie sprawy, że doszło do jakiegoś protestu. A jednak demonstracje są stosunkowo łatwe do znalezienia, ponieważ są prowadzone przez studentów i zaczynają się na uniwersytetach lub na głównych placach i bulwarach późnym popołudniem między 15 a 17.

Dotarłem na Bulwar Enghelab (Rewolucji), który przechodzi w Bulwar Azadi. To kluczowa arteria stolicy, która na przestrzeni lat była świadkiem największych zmian w Republice Islamskiej. Koniec bulwaru prowadzi do słynnej na całym świecie Azadi, czyli Wieży Wolności. Przed rewolucją w 1979 roku bulwar nosił imię Eisenhowera na cześć 34. prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Jeśli ja to wiem, to rząd na pewno też wie, że Enghelab to szeroka i piękna ulica, usiana drzewami i młodymi ludźmi. Intelektualne centrum miasta. Znajduje się tu kilka budynków Uniwersytetu Teherańskiego oraz szereg prywatnych szkół artystycznych, języków obcych, kawiarni i księgarni.

Reklama książki Jordana Petersona w oknie księgarni przy teherańskim bulwarze Enghelab (Rewolucji). Podobnego raczej nie zobaczycie w żadnym innym kraju na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.

Protestujący-policjant-protestujący-policjant

Przy każdej przecznicy ustawia się od 5 do 10 basidżów – uzbrojonych w gumowe pałki, plastikowe tarcze, kaski i kamuflaż khaki. Większość to młodzi faceci poniżej 30 roku życia. Basidżowie dzielą się generalnie na 3 grupy z nielicznymi wyjątkami. Albo pochodzą z małego miasta lub wioski, albo z bardzo religijnej rodziny, albo z rodziny biednej.

Jednemu z moich kontaktów udało się nawet nakłonić mnie do wieczornego spotkania z jego bliskim przyjacielem, który służy u basidżów na dość wysokim szczeblu. Ten anonimowo powiedział mi kilka słów.

„Czy uważasz, że sytuacja podoba mi się bardziej niż komukolwiek innemu w tym kraju? Nie!!! Dla nas (basidżów – red.) jest jeszcze trudniejsza. Przynajmniej połowa z nas tak naprawdę popiera protest i jest przeciwko rządowi. Wielu z nas nie wierzy w islam. Ale teraz wszyscy, których znam, patrzą na mnie jak na potwora. Nawet jeśli nie popierają protestów i nie opowiadają się za rządem, większość basidżów nie chce bić kobiet na ulicach. Ani zabijać. Za jakich ludzi nas uważasz? Mój kuzyn zaciągnął się do nas, żeby nie iść do wojska. Inni robią to, by dostać rządowe wsparcie na studia. Dla wielu z nas to sposób na awans zawodowy i finansowy – mówi Kamran, sam pochodzący z Isfahanu.

Dodaje, że za tłumienie protestów oferowane są dodatkowe nagrody i korzyści, takie jak premie finansowe czy zwolnienie z dodatkowej służby wojskowej. Jeden tydzień patrolowania protestów jest równoważny 2-3 tygodniom służby w koszarach.

„Całkiem spora część policjantów i basidżów, którzy miażdżą protesty, i tak robi to z własnej woli. Są albo fanatykami religijnymi, albo po prostu bezdusznymi łobuzami. Jeśli przyjrzysz się niektórym z nich, zobaczysz tatuaże. To jest całkowicie haram. Ci mężczyźni nie są wierzący. A jednak rząd ich zatrudnia i wysyła do bicia innych niewiernych. A oni się na to godzą, mimo że też nie wierzą. Są po prostu całkowicie pozbawieni zasad” – twierdzi Kamran.

Jak rozpoznać tajniaków

Gdy policjanci w cywilu się spieszą, trudno ich rozpoznać. Ale gdy jadą na motorowerze (dość popularny środek transportu w tym kraju), mają kilka znaków rozpoznawczych. Tablice rejestracyjne są zasłonięte, a w 90% przypadków pomysłowo nałożona jest na nie medyczna maska na twarz. Jadą na rowerze we dwóch, dwóch mężczyzn są w wieku od 20 do 40 lat, każdy z charakterystyczną opaską.

Mają przy sobie kajdanki, gaz pieprzowy lub pistolet. Czasami widać też ukryte gumowe pałki. Stale jeżdżą po miastach, obserwując zamieszki lub niedopuszczalne zachowania. Patrzą, gdzie gromadzą się duże grupy ludzi, ile kobiet chodzi bez hidżabów, czy ktoś krzyczy „Marg bar diktatur!” („Śmierć dyktatorowi”, w odniesieniu do ajatollaha Chamenei), co jest najpopularniejszym hasłem protestów.

Zazwyczaj jeden z nich prowadzi, a drugi może swobodnie rozglądać się po okolicy, robić zdjęcia i na bieżąco dzwonić, gdzie trzeba. Gdyby to zwykły człowiek zakrył numer rejestracyjny motoroweru, kara może być szczególnie dotkliwa, dlatego nikt na to nie pozwala. Dlatego można śmiało założyć, że na motorowerze z zaciemnionymi numerami jadą ludzie rządu.

W ciągu około godziny jazdy po 12-milionowym Teheranie można wykryć od 5 do 10 takich motorowerów. Taki eksperyment przeprowadziłem około dwadzieścia razy.

Dwójka policjantów w cywilu na motorowerze w Teheranie. Tablica rejestracyjna oczywiście zaciemniona.

Śmierć basidżom!!!

Irańczycy brzydzą się policjantami w cywilu, a jeśli trafią na nich podczas protestu, konsekwencje mogą być fatalne. Na początku protestów, gdy były one znacznie liczniejsze i bardziej agresywne, zdarzały się przypadki zabicia tajniaków. O jednym z nich krążyły nawet plotki, że protestujący najpierw pozbawili go życia, a potem odcięli penisa.

Jest jeszcze trzeci powszechny rodzaj siły, która bardzo skutecznie rozpędza protestujących. Ta siła jest też zwykle najbardziej brutalna. Są to brygady zmotoryzowane (nie mylić z cywilami na motorowerach). Składają się z ciężko uzbrojonych policjantów lub Strażników Rewolucji – noszących hełmy, pancerze, pałki, granaty dymne i pistolety paintballowe. Pistolety, o których mowa, strzelają plastikowymi kulkami, a czasem kulkami do paintballa. Używa się ich, gdy protesty są zbyt duże i policja nie jest w stanie wszystkich złapać. Wtedy oznaczają uciekających ludzi i samochody, aby inne władze w mieście mogły ich później aresztować.

Niewielka mniejszość brygad zmotoryzowanych nosi strzelby i karabiny szturmowe. Oni również poruszają się w parach na motocyklach, ale również w kolumnach liczących około 40-50 motocykli. Gdy przeciągają ulicą, nie czujesz się bezpieczny. Wręcz przeciwnie – jakbyś był na Dzikim Zachodzie, a maruderzy właśnie pędzili przez twoje miasto.

Strzelanie do dziewcząt i emerytów

Wróćmy do alei Enghelab i Azadi. Oprócz basidżów na ulicy, również wspomniane jednostki zmotoryzowane patrolowały bulwar. Niektórzy z mężczyzn fotografowali ludzi na chodnikach. A poruszała się po nich niezwykle duża liczba kobiet bez chust i w różnym wieku. Nie protestowały, po prostu wykonywały swoje codzienne czynności. Jak wspomnieliśmy, w Teheranie co najmniej ¼ kobiet chodzi bez hidżabu, a pozostałe ¼ nosi go bardzo luźno, jak modny dodatek.

Nie spodobało się to kierowcom, którzy kilkakrotnie zatrzymywali się i otwierali ogień do pieszych na ostrych zakrętach. Nie zważając na to, kogo trafią. Śmieją się. Potem były krzyki i uciekający ludzie. Nigdy nie wiadomo, czy dojdzie do aresztowania, a – proszę mi wierzyć – plastikowe kule powodowały spory ból. Zwłaszcza, gdy trafia się w głowę, w którą celowali mężczyźni.

Starsza kobieta w hidżabie, która została trafiona podczas przypadkowej strzelaniny, rzuciła się na sprawców, którymi mogli być jej wnukowie i synowie. Krzyczała: szumowiny! jak śmieli atakować dzieci szkolne i emerytów! Kilku cywilnych mężczyzn odciągnęło ją do tyłu, błagając, by odeszła, bo to są przestępcy, którzy jej nie zrozumieją i tylko wpędzą ją w większe kłopoty. W całym tłumie słychać było śmiech.

Pod przykrywką z herbatą

Kilkugodzinne łażenie po bulwarach w tę i z powrotem na pewno wzbudziłoby podejrzenia, więc ukrywałem się, siadając przy oknie restauracji z filiżanką herbaty lub chodząc od księgarni do księgarni, tym razem popijając herbatę na ulicy.

W ciągu kilku godzin wypiłem chyba z 10 czarnych herbat, co w połączeniu z adrenaliną utrzymywało mnie w stanie czuwania przez co najmniej 24 godziny. W końcu udałem się do parku Uniwersyteckiego, w którym znajduje się teatr miejski. Kiedyś mieścił się w nim Narodowy Balet Iranu, największy na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Po rewolucji balet został zakazany.

Ciekawostką, nieoficjalną, jest fakt, że park jest znanym miejscem spotkań gejów.

To właśnie tam zebrała się duża grupa ciężko uzbrojonych mundurowych. Siedzieli i czekali. Skierowałem się w stronę wnętrza parku, gdy usłyszałem znajome „Marg Bar Diktatur!”. Grupa około 30 młodych ludzi podpaliła drzewo i zaczęła skandować w nadziei, że więcej osób do nich dołączy. Ale nikt tego nie zrobił. Ogrodnik, patrząc smutno, polał drzewo wodą z węża do podlewania z pobliskiej polany i zapytał ich, dlaczego to zrobili.

Nie mieli jednak czasu na odpowiedź, bo nadjechała policja. Nagle wraz z kilkoma innymi przypadkowymi przechodniami znalazłem się w wirze: motorowery, pałki, krzyki, strzelanina. Wtedy zobaczyłem, że na przodzie każdego z jednośladów widnieje zdjęcie Ghasema Solejmaniego, generała Strażników Rewolucji, który zginął 3 stycznia 2020 roku w Iraku w zamachu zorganizowanym przez USA. Władze irańskie otaczają jego osobę prawdziwym kultem, a jego podobiznę można znaleźć na wszelkiego rodzaju pojazdach i sklepach, a także na budynkach rządowych, obok wizerunków ajatollahów Chomeiniego i Chameneiego.

Tu dawniej odbywały się przedstawienia baletowe. Obecnie ta sztuka w Iranie jest zakazana. Po prawej widoczna grupa policjantów gotowych do rozbijania demonstracji.

Rozproszone grupy protestujących próbowały zebrać wsparcie w różnych częściach parku, ale ostatecznie po 30 minutach było po wszystkim. Tymczasem niewinni przechodnie, którzy zostali trafieni kulkami do paintballa lub uderzenie policyjnymi pałkami, skarżyli się mundurowym, ale bezskutecznie. Ci patrzyli na nich jak na ścianę.

Wtedy ludzie zaczęli drażnić policjantów. Tu i ówdzie ktoś krzyczał ze swojego samochodu „Marg bar Diktatur”, taki sam głos dobiegł z drugiego końca parku. Tak pokazywali swoją solidarność. Krzyczeli 1-2 razy, żeby przyciągnąć mundurowych, a potem przestawali, żeby nie dało się ustalić, kto właściwie krzyknął.

Zatrzymałem się obok wózka z herbatą. Obok mnie dwie kobiety w hidżabach, w wieku 50 i 60 lat, krzyczały „Śmierć dyktatorowi!” i śmiały się, patrząc na szukających ich Strażników Rewolucji. Tuż obok mnie, przy wózku, dwóch chłopców w wieku około 13-14 lat krzyczało „gol, gol, gol”, co tłumaczy się jako „kwiaty”, ale także „marihuana”. Nie mieli przy sobie róż.

Motorowery przejeżdżały obok nich, nie przejmując się tym. W końcu jednak stróże prawa zdenerwowali się i zaczęli strzelać i aresztować, kto tylko nawinął im się pod rękę. Pobiegliśmy po ratunek do metra, gdzie pracownicy otworzyli karuzelowe przejścia, aby każdy uciekający mógł szybko wejść – bez płacenia i tłumaczenia się, dlaczego ucieka.

Plastikowe kulki, którymi do nas strzelano.

Nie ma ludzi, nie ma protestu

W ciągu ostatnich ponad 40 dni stało się to standardową procedurą. Policja zatrzymuje ludzi całymi falami, a potem zadaje pytania. Areszty są tak zatłoczone, że zatrzymani lądują w magazynach i hangarach.

Nikt nie wie, co się z tobą dzieje po aresztowaniu. Nie wzywa się krewnych ani prawników, po prostu znikasz. Większość ludzi siedzi od 3 do 7 dni, aż policja znajdzie czas, by sprawdzić zawartość ich telefonu i papierów i przesłuchać ich. Ponieważ nie mają wystarczającej liczby funkcjonariuszy, trwa to wiele dni. I dotyczy to zupełnie niewinnych osób postronnych.

Jeśli jesteś podejrzany o udział w proteście, siedzisz tygodniami. Wtedy władze proponują standardowy układ – wydaj nam przywódców protestu, a my cię wypuścimy. Osobom wskazanym jako liderzy i organizatorzy protestów grożą lata więzienia, a nawet egzekucja. W tej chwili szacuje się, że podobny los czeka około 1000 osób. Dodajmy to do liczby zabitych, których jest prawdopodobnie ponad 300.

Wszystkie demonstracje, które udało mi się zobaczyć – w sumie pięć – przebiegały w podobny sposób. Skończyły się, zanim się zaczęły. W Isfahanie minęło 5 minut od pierwszych okrzyków „Marg bar diktatur” do przybycia około 30 motocykli z ubranymi po cywilnemu policjantami. Gdy przekroczyłem plac Nagsz-e Dżahan i dotarłem na miejsce, nie było już nic więcej do zobaczenia.

Basidżowie patrolują centrum Teheranu.

O wielu protestach dowiedziałem się wieczorem na Whatsapp i Instagramie, gdy przywracano dostęp. W jednym przypadku młodzież protestowała kilometr od miejsca, w którym byłem, a ja nie miałem o tym pojęcia.

Rząd zwycięży

„Nie wygramy”, mówi Nadir, 25, z małego miasta, którego nazwy nie podam. Spotykam go na dworcu kolejowym w Isfahanie. On zmierza do Teheranu, a ja do Szirazu, gdzie poprzedniego dnia miał miejsce atak terrorystyczny z 15 ofiarami. „Jestem wśród organizatorów protestu w moim rodzinnym mieście. Wieczorem policja zrobiła nalot na dom moich rodziców, ale udało mi się uciec na pustynię. Teraz jadę do stolicy, by ukryć się na 2-3 tygodnie. Mój wujek jest tam sędzią, będzie mnie chronił. Ale do tego czasu mój telefon będzie wyłączony, bo od razu będą wiedzieć, gdzie jestem” – dodaje.

Według niego zbyt mało ludzi protestuje, by cokolwiek się zmieniło. W 2008 roku w ramach tzw. zielonej rewolucji przeciwko fałszerstwom wyborczym i korupcji na protest wyszło około 2 mln ludzi. W samej stolicy protestowało kilkaset tysięcy i nic się nie zmieniło. Teraz, nawet w szczytowym momencie, na ulicach w całym kraju nie było więcej niż 200 tysięcy ludzi.

„Prawdą jest, że teraz niezadowolenie trwa już ponad miesiąc, co jest czymś bezprecedensowym. Ale prawdą jest też to, że rząd stoi twardo” – mówi Nadir.

Studenci na bulwarze Enghelab.

Większość osób popierających protesty jest tego samego zdania. Ale oni również uważają, że w końcu dojdzie do zmian. Ale żeby rząd nie przyznał się do porażki, zmiana nastąpi w kolejnych wyborach prezydenckich w latach 2025-2026 lub w wyborach kolejnego Najwyższego Przywódcy.

„Na pewno nominują reformatorskiego polityka, którego społeczeństwo lubi. Na przykład Mohammada Chatamiego. To on rozpoczął negocjacje z Zachodem w sprawie umowy nuklearnej i otworzył wiele zagranicznych ambasad w kraju. Prezydent Raisi jest fanatykiem, zrujnuje kraj i możliwe, że protesty będą trwały do końca jego kadencji. Dlatego najbardziej sensowne jest uspokojenie nas kimś, kto ma sumienie i jest politykiem dużego formatu. Na tyle, na ile jest to możliwe, aby taka osobowość pojawiła się w irańskiej polityce” – uśmiecha się zawadiacko Nadir.

Choć Nadir jest przeciwny rządowi i popiera protesty, mówi, że jest pobożnym muzułmaninem. W jego przekonaniu rząd po prostu nie ma nic wspólnego z islamem. Na jego koszulce widnieje napis: „Żaden inny bohater nie jest jak Ali (red. – imam Ali) i żaden miecz nie jest jak Zulfigar (red. – jedna z legendarnych broni założyciela szyickiego islamu)”.

Kto będzie następcą ajatollaha Chameneiego?

To logiczny krok, bo sprzeciw wobec obowiązkowego hidżabu od początku istnienia Republiki Islamskiej tylko wzrastał, a obecnie osiągnął takie rozmiary, że większość ludzi jest tej zasadzie zdecydowanie przeciwna albo raczej obojętna. Prawdopodobnie popiera ją tylko około 30% społeczeństwa i to ta najbardziej religijna i słabo wykształcona część.

Prawdopodobieństwo zniesienia obowiązkowego hidżabu w ciągu najbliższych 5 lat jest ogromne. Bardzo prawdopodobne, że stanie się to albo za rządów nowego prezydenta, albo kolejnego Najwyższego Przywódcy. Ajatollah Ali Chamenei ma obecnie 83 lata i nadal nie wiadomo, kto miałby go zastąpić. Ostatnio jednak w irańskim społeczeństwie pojawiły się podejrzenia, że jego następcą zostanie jeden z jego synów: 53-letni Mohtaba. To on przejął kontrolę nad basidżami, kiedy tłumiono protesty w 2008 roku, a ostatnio szybko awansował do rangi ajatollaha. Niegdyś mało znany i rzadko wypowiadający się publicznie, nagle zaczął pojawiać się w krajowych mediach dość często i jest promowany jako duchowy i polityczny przywódca oraz analityk.

Wielu w kraju i poza nim wierzy, że to właśnie on będzie następcą swojego ojca. Choć Najwyższy Przywódca nie może bezpośrednio wybrać następcy, może oczywiście wskazać faworyta. Potem wszystko zależy od Zgromadzenia Ekspertów. Wspomniane ciało polityczne składa się z 88 osób zatwierdzonych przez Radę, która z kolei wybierana jest bezpośrednio lub za zgodą Najwyższego Przywódcy.

Kolejne wybory Najwyższego Ajatollaha odbędą się w 2024 roku i najpóźniej wtedy powinniśmy wiedzieć, czy Chamenei będzie nadal pełnił swoją funkcję, czy też zostanie zastąpiony. Przeważają oczekiwania, że nowy przywódca kraju będzie starał się zdobyć przychylność społeczeństwa poprzez obalenie pewnych zakorzenionych zwyczajów i zasad. Spodziewane jest uchylenie obowiązku noszenia zasłony, ale także rozluźnienie cenzury mediów i większe otwarcie kraju na świat zachodni.

Cokolwiek się jednak stanie, coraz częściej wydaje się, że Iran nie jest ani islamski, ani nie jest republiką…

Przeczytaj też dalsze części reportażu:

fot. główne: Generał Ghasem Solejmani trzyma flagę zwycięstwa nad Izraelem. Towarzyszą mu Strażnicy Rewolucji i bojownicy Hezbollahu. W tle widać meczet Al-Aksa w Jerozolimie i zdeptaną flagę Izraela. Panel znajduje się na lotnisku w Teheranie.

About The Author

4 thoughts on “Złamać dziewczyny: protesty w Iranie oczami świadka (cz. 2)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *