Od 16 września Iranem wstrząsają gwałtowne protesty przeciwko rządowi. Zapoczątkowała je śmierć 22-letniej Mahsy Amini, która została śmiertelnie pobita po tym, gdy zatrzymano ją z powodu braku wymaganego prawem nakrycia głowy w miejscu publicznym. Od tego czasu wielu analityków przewiduje koniec Republiki Islamskiej „w ciągu kilku dni”, podczas gdy sam Teheran twierdzi, że rząd jest bardziej stabilny niż kiedykolwiek. Ani jedno duże medium nie nadaje bezpośrednio z kraju, a lokalne media są pod całkowitą cenzurą.

Cross-Border Talks przedstawia reportaż Kałojana Konstantinowa, niezależnego bułgarskiego dziennikarza, który odwiedził Iran jako jedyny przedstawiciel bułgarskich mediów i jedni z nielicznych na świecie, aby dowiedzieć się, co naprawdę się tam dzieje.

Udając głupiego Rosjanina

„Znasz farsi?” pyta Lejla*, 40-letnia Iranka, która od lat mieszka za granicą, ale dwa razy w roku wraca do swoich krewnych. Nawiązujemy rozmowę na lotnisku w Stambule.

„Uczyłem się, ale…”

„Nie!” przerywa mi – „Nie uczyłeś się! Nic nie wiesz o Iranie, nie masz pojęcia, co się dzieje. Jesteś tylko turystą. Głupim turystą, który ledwo mówi po angielsku. Jeśli policja cię zatrzyma lub przesłucha, musisz udawać, że jesteś właśnie kimś takim. Czy znasz rosyjski?”

„Całkiem dobrze.”

„Świetnie. Władze nie tykają Rosjan i Pakistańczyków, bo to jedyne kraje, które w tej chwili jako tako popierają Iran. Nie wyglądasz na Pakistańczyka, ale jako Rosjanin ujdziesz. Jeśli cię zatrzymają, zacznij mówić po rosyjsku, podnosząc głos i mówiąc łamaną angielszczyzną – bo władze mówią po angielsku, ale nie po rosyjsku – że będą mieli duże problemy z ambasadą. Jeśli nie zrobisz czegoś strasznie głupiego, jak przyłączenie się do protestów, albo atak na policjanta, wypuszczą cię w mgnieniu oka, bo nie ryzykowaliby zwolnienia lub kary.”

„I najważniejsze – dodaje Leila – nie rozmawiaj z nikim więcej w taki sposób, jak ze mną. Nikomu nie możesz wierzyć. Jeśli się dowiedzą, że jesteś dziennikarzem, po prostu znikniesz”.

Kobiety bez chust w Teheranie. W niemal całym Teheranie od lat można zobaczyć ogromne ilości kobiet bez hidżabów. Szczególnie dużą ich liczbę można dostrzec w północnych dzielnicach stolicy i innych zamożniejszych miastach.

Kiedy mówienie głośno jest przestępstwem

Lejla może i przesadzała, ale w jej słowach było trochę prawdy. Nie da się dokładnie powiedzieć, jaki odsetek społeczeństwa popiera protesty, ale na podstawie zebranych informacji jestem w stanie oszacować, że:

  • od 40 do 50% Irańczyków popiera protesty;
  • od 50 do 70% jest przeciwna temu, by policja wymuszała na kobietach noszenie hidżabów. Nie należy tego mylić ze stosunkiem do obowiązkowego hidżabu – tego obowiązku nie popiera od 30 do 40% społeczeństwa.
  • od 20 do 40% społeczeństwa popiera rząd.

Daje to obraz dość barwny i złożony. Kontakt z urzędnikami, dziennikarzami czy naukowcami jest prawie niemożliwy. Zwróciliby na siebie zbyt wielką uwagę. Dlaczego w tym momencie spotykają się z obcokrajowcami, o czym rozmawiali, jak nawiązali kontakt?

Osoba wyrażająca krytykę rządu w rozmowie z zagranicznymi mediami mogłaby zostać oskarżona o spisek, szpiegostwo, zdradę narodową lub co najmniej o działalność wywrotową. Wszystkie te czyny są zagrożone karą od 15 lat więzienia do kary śmierci.

Społeczeństwo Iranu liczy 80 milionów ludzi. Nie jest łatwo śledzić wszystkich jednocześnie. Ale nie trzeba. Pewne instytucje i kręgi społeczne z góry uznaje się za podejrzanych, którzy stwarzają problemy. Te warstwy społeczne są poddane wzmożonej inwigilacji przez cywilną policję i basidżów***, ale też bacznie obserwują same siebie. Donosy nie są w Iranie rzadkim zjawiskiem, ale wynikają głównie ze strachu: jeśli nie doniesiesz, to właśnie ty możesz zostać o coś oskarżony i to tobie wytoczą z góry ustawiony proces.

Strach unosi się w powietrzu jak lepki zapach siarki. Jest na tyle ciężki, że utrudnia oddychanie i sprawia dyskomfort, ale żyć pozwala. Zwyczajne czynności – jak rozmowa z nieznajomym na ulicy, zrobienie zdjęcia, nawet gapienie się – są teraz poważnie podejrzane.

Straciłem rachubę, ile razy musiałem pokazywać moim rozmówcom paszport, aby udowodnić, że nie jestem tajnym agentem rządowym pracującym dla kontrwywiadu. Ani ile razy wściekli Irańczycy, a już zwłaszcza Iranki bez hidżabów, domagali się informacji, dlaczego robię im zdjęcia.

Na murach irańskich miast toczy się wojna na graffiti. Każdej nocy pracownicy miejscy zamalowują napisy, a rano znowu widać: 'Kobiety, prawa, wolność’ / 'Mahsa Amini’ / 'Śmierć dyktatorowi’ / 'Śmierć Basidżom i Strażnikom Rewolucji’ / 'Dla wypranych mózgów’ / 'Za wolność’ i wiele innych. Czasami piszą zwolennicy rządu: „Śmierć protestom” / „Chwała Strażnikom Rewolucji”. Dzielnice, gdzie graffiti jest najwięcej, są poddawane wzmożonej inwigilacji przez basidżów i policjantów w cywilu.

Na murach irańskich miast toczy się wojna graffiti.

„W każdej chwili mogą cię aresztować. Nawet bez wyraźnego powodu” – mówi Mariam, 32, z Isfahanu. „Kiedyś chodziłam po ulicach bez chusty. Tak przez 10-15 minut, aż miałam ochotę, żeby ją jednak nałożyć. Nikt nie miał z tym problemu. Teraz brak chusty momentalnie staje się politycznym przesłaniem, a ja celem. Chciałabym być odważniejsza, ale jestem przerażona”.

Robienie zdjęć budynków rządowych, wojskowych i policyjnych oraz twarzy ludzi również może prowadzić do bezpośredniego aresztowania. Próbujesz robić zdjęcia ukradkiem – nie masz gwarancji, że wokół ciebie nie ma cywilnych policjantów lub zwykłych donosicieli. A miasta aż roją się od nich.

Wielki ajatollah

Jeszcze przed protestami przestrzeń internetowa w Iranie była mocno ograniczona. Dostęp do stron takich jak Facebook, Twitter, BBC, YouTube i innych był już zakazany. Jednak prosty VPN rozwiązywał większość problemów (Virtual Private Network lub VPN to narzędzie, które ukrywa prawdziwy adres internetowy użytkownika. W krajach takich jak Iran i Rosja VPN-y są używane do obchodzenia rządowych ograniczeń w internecie).

Teraz nie ma już takiej możliwości. Od początku zamieszek prędkość internetu w całym kraju drastycznie spadła, a paleta zakazanych stron i aplikacji wzbogaciła się o Instagrama i WhatsApp – dwa najpopularniejsze sposoby komunikacji. Większość VPN-ów również została zablokowana, a rząd ogłosił zamiar uznania ich sprzedaży za przestępstwo.

Dopiero w porze wieczornej od 23:00 restrykcje są łagodzone, ale tylko do pewnego stopnia: Instagram stał się ponownie dostępny, prędkość internetu wzrosła do znośnej, VPN-y również zaczęły działać lepiej. „Policja spała” – żartują miejscowi. Powody są proste: władze nie chcą pozwolić dużym grupom ludzi organizować się w jednym miejscu, a do tego chce zatrzymać napływ informacji do kraju. W krajowych mediach nie ma prawie żadnych wzmianek o protestach, a jeśli już, to są one relacjonowane w bardzo pochlebnym dla rządu świetle.

Każda karta do telefonu musi być zarejestrowana. Podaje się nazwisko i adres, pokazuje paszport, nawet jeśli to karta tymczasowa. Proces ten trwa około 20-30 minut z powodu wolnego połączenia internetowego z serwerami rządowymi. Cudzoziemcy muszą czekać co najmniej 24 godziny po wjeździe do kraju, aby ich paszport został wprowadzony do systemu, a karta wydana. Muszą podać także nazwisko, numer paszportu i adres zameldowania Irańczyka, który za nich poręczył.

Na domiar złego, siły bezpieczeństwa mogą bardzo wygodnie śledzić Twoją lokalizację poprzez aplikację, którą dobrowolnie instalujesz – Snapp. Snapp to irańska wersja Ubera, powszechnie używana, naprawdę ułatwiająca życie. Tyle tylko, że to udogodnienie kontroluje Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej****.

Niektóre z VPN-ów pokazują reklamy, niektóre dość prowokacyjne. Na telefonie powyżej widać komunikat, który mówi, że Izrael potrzebuje informatorów w Iranie i oferuje bardzo dobre wynagrodzenie. Nie jest jasne, czy to żart, czy jednak reklama została uruchomiona przez Strażników Rewolucji, by zlokalizować zdrajców.

To, co opisaliśmy do tej pory, jest dość skomplikowane. W rzeczywistości są tylko dwie proste zasady, których należy przestrzegać:

Nie krytykuj otwarcie rządu; nie popieraj otwarcie protestów.

Drugi punkt jest dość jasny, pierwszy jest jak podwodna rafa. Za zgłoszenie przestępstwa może wylądować w więzieniu. To spotkało Nilufar Hamedi i Ilahiego Mohammadiego, dwójkę dziennikarzy, którzy jako pierwsi poinformowali o śmierci Mahsy Amini. Ujawnienie korupcji rządu lub Strażników Rewolucji ma takie same konsekwencje. Podobnie jak niezgoda na bicie i aresztowanie przeciwników politycznych.

„Mamy w Iranie wolność słowa. To, czego nie mamy, to wolność po wypowiedzi” – śmieje się Maryam.

I jest to absurdalnie jasne, gdy na twoich oczach grupa ciężko uzbrojonych mężczyzn miażdży protest uczennic…

(ciąg dalszy nastąpi)

Przeczytaj też dalsze części reportażu:

*Farsi to język używany w Iranie, wiele osób błędnie nazywa go „perskim”
**Z uwagi na bezpieczeństwo osób, z którymi przeprowadzono wywiady, ich prawdziwe nazwiska i twarze nie zostaną opublikowane.
***Formacja paramilitarna podlegająca Strażnikom Rewolucji, która liczy około 1 miliona osób. W czynnej służbie pozostaje 100 tys.
**** Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej to wyspecjalizowana część irańskich sił zbrojnych, podlegająca bezpośrednio ajatollahowi, nadzorująca operacje wojskowe w kraju i za granicą, ale także silnie związana z gospodarką i polityką wewnętrzną.

About The Author

4 thoughts on “Gniew i strach: protesty w Iranie oczami świadka (cz. 1)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *