Jean-Luc Mélenchon: lewica może rządzić Francją

– We Francji, w jednym z krajów z samego serca światowego kapitalizmu, radykalna lewica była o włos od wejścia do drugiej tury wyborów. Umiarkowany socjalliberalizm przestał pociągać ludzi, już nie potrafi ich przekonywać, że jutro będzie lepsze – mówi Jean-Luc Mélenchon, lider lewicowej Nieuległej Francji, który w I turze wyborów prezydenckich we Francji zajął trzecie miejsce, zdobywając 21,95% głosów. Teraz francuska lewica ogłosiła zjednoczenie sił w bloku Nowa Unia Ludowa Ekologiczna i Socjalna (NUPES), by walczyć o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Jego cel to radykalna transformacja społeczeństwa, bo kapitalizm nie ma już nic do zaoferowania pracującej większości Francuzów i Francuzek.

Rozmowę przeprowadzili Diego Chauvet i Julia Hamlaoui z lewicowego francuskiego dziennika l’Humanité.

Wzywa Pan obywateli, aby wybrali Pana na premiera Francji. Jak ich przekonać, że wygrana w wyborach parlamentarnych jest możliwa?

Wybory prezydenckie doprowadziły do przekształcenia pejzażu politycznego Francji. Powstały trzy bloki o mniej więcej równej sile: blok liberalny, do którego weszła też tradycyjna prawica, blok skrajnie prawicowy i wreszcie blok, który nazwaliśmy ludowym. Ten ostatni zaistniał dzięki strategii, którą rozwijamy od 2012 r., kiedy powstał Front Lewicy. Chodzi o cierpliwe budowanie poparcia i włączanie kolejnych grup społecznych do bloku skupionego wokół idei Wspólnej Przyszłości (L’Avenir en commun). Tworzymy blok socjalny, blok wydziedziczonych, który konsekwentnie domaga się wdrażania kolejnych ruchów prowadzących do zerwania z kapitalizmem.

Wybory prezydenckie nie wyłoniły jednoznacznej większości. Wszystkie światła ostrzegawcze, sygnalizujące kryzys demokracji, pozostają zapalone. Tak samo te, które wskazywały kryzys ekologiczny i społeczny. A to już wiele znaczy.

Ci, którzy mnie popierali w tamtych wyborach, czują frustrację: w końcu przegraliśmy drugą turę zaledwie o 420 tys. głosów. Mogło być inaczej, gdybyśmy wcześniej porozumieli się z komunistami. Nie jest to jednak frustracja ludzi zrezygnowanych. Walka trwa, przed nami trzecia tura i możemy w niej wziąć władzę. Stawka jest wysoka i rozumie to każdy, kto czeka na podwyższenie płacy minimalnej albo na emeryturę w wieku 60 lat. Ostatni kluczowy element to udowodnienie, że zrobiliśmy wszystko, co się dało, by zjednoczyć maksimum sił.

Zwolennicy Macrona kpią z waszych nadziei. Mówią, że kohabitacja ich prezydenta z premierem Melenchonem jest po prostu niemożliwa, bo sprzeczna z logiką kalendarza wyborczego V Republiki. On po prostu sprzyja niedawno wybranemu prezydentowi, pomaga jego partii zdobyć większość parlamentarną. Co im odpowiadacie?

Mogliby mieć rację, gdyby Macron odniósł zdecydowane zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Ale tak nie było – zamiast tego po raz trzeci głosowaliśmy tylko na mniejsze zło. W 2007 r. kandydaci, którzy przeszli do II tury, zebrali w pierwszej turze 3/4 wszystkich głosów. Tym razem zaledwie 1/3. Wzrosła absencja wyborcza, a zwycięzca stracił prawie 2 mln głosów w porównaniu z poprzednimi wyborami. To przepaść. Założę się, że prezydent, który wygrał w tak słabym stylu, nie zgarnie w wyborach parlamentarnych żadnej premii dla swojej partii.

Zarzuca się Panu również sprowadzanie wyborów parlamentarnych do personalnej rozgrywki, utrwalanie pewnego nurtu typowego dla V Republiki…

Usłyszałem już nawet, że kiedy nazywam wybory parlamentarne „trzecią rundą wyborów prezydenckich”, to ujmuję im znaczenia. A jest dokładnie na odwrót: chodzi mi o podwyższenie stawki wyborów, które uważa się za administracyjną formalność, kiedy rozstrzygnęły się już wybory prezydenckie. Tak naprawdę to już kawałek Szóstej Republiki, kiedy jeszcze trwa Piąta.

7 maja: Jean-Luc Melenchon przemawia na konwencji Nowej Unii Ludowej Ekologicznej i Społecznej. Fot. Hugo Rota..

Jak wyglądałyby Pana pierwsze dni w pałacu Matignon? [siedzibie premierów Francji – przyp. tłum.]

Pierwsze decyzje: wiek emerytalny 60 lat, odwołanie zmian w zasadach przyznawania dodatku RSA dla słabo zarabiających, które sprowadzają się do wymuszania pracy przymusowej, zmniejszenie różnic w poziomie wynagrodzeń, gwarantowany dochód minimalny, gwarancje autonomii dla studentów… Moim celem byłoby również – i tu konieczny byłby dialog z prezydentem – doprowadzenie do zmian konstytucyjnych, albo zainicjowanie ich drogą referendum z inicjatywy obywatelskiej (RIC) i referendum odwoławczego popartego przez obie izby parlamentu.

W programie na wybory parlamentarne są zasadnicze hasła, które prezentowaliśmy w walce o pałac prezydencki. Nie dlatego, że chcę być jakimś „hegemonem”, ale dlatego, że przekonujemy wyborców do tych spraw już od 20 miesięcy, odbyliśmy długą kampanię, tysiące spotkań.

Jakie będzie miał Pan pole manewru jako premier w kohabitacji z Emmanuelem Macronem?

V Republika to dziecko okoliczności. Odchodziliśmy od ustroju parlamentarnego, wychodziliśmy z potężnego narodowego kryzysu związanego z dekolonizacją. Charles de Gaulle zdecydował, że żadna z władz nie będzie miała po swojej stronie wszystkich atutów. I chociaż nasza konstytucja wyznacza absolutnie ekstrawagancką rolę dla głowy państwa, to przewiduje też szerokie uprawnienia premiera. Artykuł 20 mówi nawet, że to on „wyznacza i prowadzi politykę narodową”.

Minęły dwa miesiące od inwazji Rosji na Ukrainę. Działania wojenne ugrzęzły, co budzi najgorsze obawy. Jakie inicjatywy powinno się podjąć w celu doprowadzenia do pokoju?

Wojna, za którą całkowitą odpowiedzialność ponosi Putin, to geopolityczne trzęsienie ziemi, konsekwencji którego nadal w pełni nie zmierzyliśmy. W pierwszym rzucie należy uzyskać od Rosji przerwanie ognia i wycofanie wojsk z terytorium Ukrainy. Obiekty jądrowe muszą znaleźć się pod ochroną, a premier Francji może zaproponować wysłanie tam Błękitnych Hełmów albo nawet sił francuskich.

Kolejna kwestia: nie możemy mówić o sankcjach ekonomicznych bez wskazania, jak ochronimy samych siebie przed ich konsekwencjami. Nie możemy się obyć bez gazu i ropy. Trzeba więc myśleć o alternatywach, na przykład o układzie z Algierią: pszenica za ropę i gaz. My, Francuzi, twierdziliśmy, że Europa nigdy już nie stanie się teatrem działań wojennych i że ochroni nas samo odstraszanie. Ale wojna ma już miejsce i nie byliśmy w stanie temu zapobiec! Rzucono nam ogromne wyzwanie.

Moja polityka pozostaje polityką niezaangażowania. Francuzi nie mają interesu w tym, żeby iść do piekła wszystkich walk toczonych na świecie, zanim najpierw sami nie zdecydują, co jest najbardziej zgodne z ich interesem.

Wzywa Pan, by „rozszerzyć Unię Ludową”. Co dokładnie Pan proponuje innym siłom politycznym? [wywiad został przeprowadzony przed zawarciem porozumienia o powstaniu NUPES – przyp. tłum.]

Wybory prezydenckie rozstrzygnęły przynajmniej jedną kwestię: kto ma większość na lewicy. Czy siły, które chcą zerwać z neoliberalizmem, czy te, które chcą go w jakiś sposób „adaptować”. To już daje ogólną orientację. Obywatele głosowali w takim samym stopniu na program, jak na konkretnego kandydata.

„Wspólna Przyszłość” to program, który zrywa z przeszłością. To program, który kontynuuje tradycję walk francuskiego społeczeństwa. To rozwinięcie programu „Najpierw Człowiek”, programu Frontu Lewicy z 2012 r. Program ten został zaktualizowany w toku naszych walk parlamentarnych, gdzie, podkreślę, Socjaliści w większości przypadków głosowali tak jak my. W przypadku komunistów zgodność w głosowaniach wyniosła 98%! Różnice programowe między naszym programem i programem komunistów nie są na tyle znaczące, by uzasadniać podział między nami w kampanii prezydenckiej.

Nie proponujemy tylko porozumienia wyborczego, nawet jeśli ono również jest przewidziane. Proponujemy porozumienie programowe, bez którego nie ma porozumień wyborczych. Chcemy stworzenia programu, który pozwoli nam rządzić. Nie proponujemy odtworzenia dawnego sojuszu lewicy. Tamto porozumienie opierało się na dominacji jednej partii, bez żadnych struktur dialogu z pozostałymi. My chcemy, żeby każda partia miała swój klub parlamentarny i by równocześnie funkcjonował wspólny klub, by powstał nasz parlament, tworzony przez partie-członkinie Unii Ludowej. Jeśli dojdziemy do porozumienia, możemy utrzymywać wspólną linię przez pięć lat.

Jeśli nazwiemy się „unią lewicy”, pozostaniemy uwięzieni w logice zbioru szyldów i wertykalnego zarządzania. A Unia Ludowa to podejście oparte na programie. To metoda, która pozwala każdej organizacji pozostać sobą, a jej członkom – podejmować działania. Mówię o federacji, konfederacji, stworzeniu ramy wspólnych działań, wspólnego programu i parlamentu.

W 2017 r. był Pan zdania, że takie zbieranie sił odrębnych partii lewicy było raczej przeszkodą. Co się od tego czasu zmieniło?

Nic. Ale decyduje wynik wyborczy. Trzeba odwrócić stronę i wyrzucić urazę do rzeki. Albo to masy, poprzez swoje głosy, będą podejmowały decyzje, albo utkniemy w naszych sporach. A to nie nasze różnice zdań zmieniają rzeczywistość, tylko praktyka. Jeśli komuniści przyjmą takie porozumienie, jakie im dziś proponujemy, bardzo się z tego cieszymy i będziemy wspólnie pracować.

Jean-Luc Mélenchon przemawia na spotkaniu z wyborcami w Strasburgu, styczeń 2022. Fot. Thomas Bresson.

Te wybory prezydenckie potwierdziły podział sceny politycznej na trzy bloki. Kluczowy wynik głosowania jest taki, że na lewicy główny punkt przyciągania to już nie socjalliberalizm, tylko lewica, która wzywa do społecznej transformacji. Jak Pan odczytuje to pierwsze ideologiczne zwycięstwo i jak sprawić, by ono przyniosło owoce?

My już wygraliśmy w 2017 r. Wtedy jednak wszystko, łącznie z wygraną Macrona, wydawało się przypadkowe.

Wielu nie zrozumiało, co tak naprawdę oznaczało załamanie się tradycyjnych partii na prawicy i na lewicy, Republikanów i Partii Socjalistycznej. We Francji, w jednym z krajów w samym centrum światowego kapitalizmu, radykalna lewica była o włos od wejścia do drugiej tury wyborów. To nie jest coś, co już jest nam dane raz na zawsze. Niemniej scenariusz włoski – czyli wymazanie lewicy z polityki – jest już za nami.

Tym bardziej, że w międzyczasie socjalliberałowie stracili zdolność angażowania społeczeństwa w swoją koncepcję. Skład społeczny partii centrolewicy przeszkadza im w docieraniu do klas ludowych i wciąganiu ich w zbiorową liberalną iluzję, że jutro będzie lepsze. To jest również powód, dla którego nasz sojusz z komunistami jest tak ważny. Polityczna kultura komunistów to kultura zerwania z kapitalizmem. Ten filar mamy wspólny i jest bardzo ważne, żeby był jak najsilniejszy.

Jeśli chodzi o lewicę, to ona istniała zawsze i będzie istnieć zawsze. Całe moje życie jest związane z lewicą. Zaproponowałem jednak, żeby na razie odłożyć to słowo na bok. Zaczekajmy, aż zacznie znowu być świeże i płodne. Do tego momentu jeszcze nie doszliśmy. W przeszłości naszą siłą były skoncentrowane masy: robotnicy fabryczni, urzędnicy i pracownicy instytucji państwowych. Miliony zebranych ludzi. Dziś tę centralną rolę odgrywa inny aktor: lud. Myśliciele komunistyczni nieco się „zacięli”, jeśli chodzi o koncept ludu. A ja chciałbym o nim dyskutować. XXI w. potrzebuje materialistycznej teorii rewolucji obywatelskiej, która jest wspólnym celem naszych dwóch organizacji.

12 mln wyborców w ogóle nie zagłosowało w pierwszej turze. Część klas pracujących, zwłaszcza ci z terenów wiejskich czy poprzemysłowych, wolało zostać w domu lub poprzeć skrajną prawicę…

Tak, można mówić, że zaistniał czwarty blok: niegłosujących. Zaliczają się do niego i ci, którzy oddali głosy nieważne (kilka milionów) i ci, którzy nie zagłosowali wcale, bo byli przekonani, że ich głos jest bezwartościowy. Że ich głos nigdy nie zmienił ich życia. I bardzo trudno jest im mówić, że nie mają racji.

Dowiedz się więcej: Gael de Santis, lewicowy francuski dziennikarz, analizuje wyniki wyborów we Francji w specjalnym odcinku Cross-Border Talks.

Lewica, która wywalczyła 35-godzinny tydzień pracy to dla młodszego pokolenia już historia. Tamten wspólny program lewicy w pamięci młodych ma mniej więcej takiej miejsce, jak Wercyngetoryks. Przed nami ciężka praca.

Nie popieram konceptu „Francji peryferyjnej”, który sprowadza obywateli do tego, gdzie mieszkają. Tak samo, jak nie sprowadzam wszystkiego do wyznawanej religii. Każda z tych rzeczy ma wpływ – tak jak wiele innych.

A co do skrajnej prawicy – wielu obywateli po prostu uznało, że to najmocniejszy kij, którym można uderzyć Macrona. Dlatego musimy być obecni w terenie, żeby sprzeciwiać się zawłaszczaniu tematów społecznych przez Zgromadzenie Narodowe [partię Marine Le Pen – przyp. tłum.]. Przestańmy mitologizować klasy społeczne, zakładając, że z automatu będą myśleć określony sposób. Owszem, głosowanie na Le Pen w II turze miało dla niektórych charakter „głosowania klasowego”. Głosujących pracowników do tego zachęcano. A najbardziej zachęcali ich ci, którzy najgłośniej krzyczeli przeciwko muzułmanom lub twierdzili, że we Francji nie ma przemocy policyjnej! Poza tym prowadzono idiotyczną wojnę przeciwko narzędziom, które pozwalają nam zrozumieć, jak dyskryminacja religijna przecina się z dyskryminacją klasową: to jest intersekcjonalność, narzędzie, które odrzucić mogą tylko ignoranci. Tacy, którzy nigdy nie czytali Frantza Fanona! Przełamywanie takich zgniłych konsensusów jest częścią naszego zadania. Intersekcjonalizm to narzędzie, które pozwala zrozumieć rzeczywistość – tak jak materializm.

Czy będzie Pan kandydował w wyborach parlamentarnych?

Nie chcę tu tworzyć fałszywego suspensu, ale… jeszcze się zastanawiam. Żeby zostać premierem, nie muszę być deputowanym. Na 24 premierów, jakich mieliśmy od 1958 r., sześciu nie było. Na tę chwilę interesuje mnie tylko wygranie wyborów parlamentarnych.

Niniejszy wywiad, pierwotnie opublikowany 28 kwietnia, został przetłumaczony i opublikowany na naszych łamach dzięki udziałowi Cross-Border Talks w sojuszu mediów lewicowych – Media Alliance, pod auspicjami transform!italia. Za pomoc dziękujemy w szczególności włoskiemu magazynowi lewicowemu Left.

Komentarz Simony Magiorelli, redaktor odpowiedzialnej Left:

Dla studentów, którzy walczą o edukację wysokiej jakości, dla tych, którzy walczą o sprawiedliwość społeczną i przeciwko zmianom klimatycznym – dla nich wszystkich Jean-Luc Mélenchon stał się punktem odniesienia, któremu udało się ubrać w słowa ich postulaty. Dzięki temu w kwietniu, w I turze wyborów prezydenckich, ludzie w wieku 18-34 lat zagłosowali w większości na niego. Także w 2017 r. były minister w rządzie Jospina, lider Nieuległej Francji wygrywał wśród wyborców z najmłodszego pokolenia.
Teraz można już mówić, że to trwała tendencja – młode polityczki jak Mathilde Panot czy europosłanka Manon Aubry stały się prawdziwymi wojowniczkami, najcenniejszymi „kadrami” partii, przerastając pod tym względem samego „mistrza”. Coś podobnego udało się staremu socjaliście Berniemu Sandersowi w USA – to on położył fundament pod most między pokoleniami, przełamując logikę społeczeństw kapitalistycznych opartą na okrutnej sprzeczności: moje życie – twoja śmierć.

Ale dla Mélenchona to za mało – on rzuca kolejne wyzwanie. Po tym, gdy o włos przegrał z Macronem w wyborach prezydenckich, nie tylko walczy o to, by po wyborach parlamentarnych zostać premierem, ale – i to go właśnie najbardziej interesuje – chce w tej „trzeciej turze” połączyć lewicę w „szeroki front”. Zielonym, socjalistom, komunistom rzuca wyzwanie: porzucić stare wzajemne uprzedzenia i stworzyć federację, nowy Front Ludowy (teraz przemianowany na Unię Ludową), który nie będzie tylko prostym zbiorem odrębnych organizacji.

Czy trzeba więcej mówić naszej, pokawałkowanej lewicy [włoskiej – przyp. tłum.]? Także Partii Demokratycznej, która osiąga 21% w sondażach, ale czy angażuje się w projekt stworzenia podobnego „szerokiego frontu”? Oczywiście, sytuacja we Francji jest inna niż we Włoszech. Wolnorynkowe kontrreformy Macrona w ciągu ostatnich 5 lat zrodziły potężne niezadowolenie społeczne. Mélenchon potrafił to zinterpretować, stawiając w centrum uwagi kwestie społeczne, demaskując fałszywe zainteresowanie prawicy klasą ludową – fałszywe, bo w programie prawicy znajdziemy tak naprawdę te same klasistowskie recepty, które proponują liberałowie.

Jak wiemy, w głosowaniu Macron otrzymał wiele głosów „na mniejsze zło”. Na szczęście wezwanie, by postawić tamę skrajnej prawicy zostało przez Francuzów wysłuchane. Ale historyczna Partia Socjalistyczna, pożarta przez macronistów, została już zredukowana do minimum. Być może to dlatego zgodziła się wejść do melenchonowskiej federacji. Ciekawe jednak, że tym samym otworzyła się na program radykalnego zerwania z neoliberalizmem, który ciągnie za sobą zniszczenie środowiska i wzrost nierówności. Program Melenchona stawia w centrum uwagi kwestie demokracji, pokoju i rozbrojenia, pracy (płaca minimalna, emerytura w wieku 60 lat), sprawiedliwości środowiskowej i społecznej, antyrasizmu, jakości życia, zdrowia rozumianego jako szeroko pojęty dobrobyt.

Do platformy zainaugurowanej przez lidera Nieuległej Francji dołączyli komuniści Fabiena Roussela, Zieloni Yannicka Jadota i socjaliści. 6 maja Rada Krajowa Partii Socjalistycznej przyjęła propozycję wejścia do nowej struktury. Mer Paryża Anne Hidalgo (która w wyborach prezydenckich zdobyła ledwie 1,75% głosów) sprzeciwiała się sojuszowi socjalistów z Melenchonem, za to inna wybitna działaczka, Ségolène Royal, wsparła tę ideę, deklarując publicznie, że to na Melenchona oddała swój głos.

Oczywiście, droga do stworzenia federacji lewicowych partii jest jeszcze droga. Ale już stało się coś ważnego. Wywiad, który prezentujemy we współpracy z l’Humanité to bezpośrednia wypowiedź lidera Unii Ludowej. Każdy może wyrobić sobie zdanie co do jego słów i tonu, jakiego używa: pewnych populistycznych wątków i pewnej „staromodnej” retoryki. Równocześnie jestem przekonana, że to, co dzieje się we Francji, ma ogromne znaczenie dla przyszłości lewicy w Europie. Dlatego jako dziennikarze musimy o tym opowiadać.

Także ze względu na pozytywne skutki, które w różnych krajach może mieć działalność francuskiej lewicy. Jak we Włoszech. Na przykład były sędzia i były burmistrz Neapolu Luigi De Magistris, lider partii Dema, z zainteresowaniem przygląda się działaniom Melenchona, chcąc samemu również stać się motorem federacji radykalnej lewicy włoskiej, która zacznie się od oddolnej kampanii wyborczej. A kto wie, co o wydarzeniach na francuskiej lewicy myślą Enrico Letta (który zawsze czuł się w Paryżu jak u siebie w domu, i blisko mu do Macrona), Bersani czy szykujący się do powrotu wygnańcy z Partii Demokratycznej. Co myśli bardziej lewicowe skrzydło Ruchu Pięciu Gwiazd. Będzie bardzo interesującym obserwować tę debatę… i uczestniczyć w niej.

Subskrybuj kanał Cross-border Talks na YouTube! Śledź naszą stronę na Facebooku!

About The Author

1 thought on “Jean-Luc Mélenchon: lewica może rządzić Francją

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

%d bloggers like this: